Jeżeli te same dwie drużyny mierzą się w walce o cztery trofea w jednym sezonie, to może się wydawać, że w polskiej lidze wieje nudą. Siatkarze z Jastrzębia-Zdroju i Kędzierzyna-Koźla już na początku finałowej walki o mistrzostwo Polski zadbali o to, by było tylko ciekawiej.
— Wkurza mnie, gdy słyszę, że może wreszcie uda nam się dopaść ZAKS-ę. Przecież to nie jest tak, że my nigdy ich nie pokonaliśmy albo, że mamy jakiś kompleks drużyny z Kędzierzyna-Koźla – powiedział mi jeden z zawodników Jastrzębskiego Węgla, gdy spotkaliśmy się na wywiadzie trzy dni przed pierwszym meczem finałowym w PlusLidze.
Kiedy cała Polska zaczynała majówkowy odpoczynek, w hali w Jastrzębiu-Zdroju ruszała ostatnia prosta przygotowań do batalii o mistrzostwo kraju. O złoto PlusLigi, które jest już trzecim finałem, w którym spotykają się drużyny Jastrzębskiego Węgla i Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Mierzyli się już o Superpuchar i Puchar Polski, teraz walczą o mistrzostwo Polski, a 20 maja zagrają w Turynie o tytuł klubowego mistrza Europy.
Za dużo? Być może. Czy wolałabym większego zróżnicowania? Oczywiście. Czy pierwszy mecz finałowy i zwycięstwo Jastrzębskiego Węgla mnie zaskoczyły? W żadnym wypadku. Nawet jeśli cały czas powtarzałam, że nie widzę nikogo, kto w ostatecznym rozrachunku mógłby zagrozić sile, jaką ZAKSA dysponuje nie tylko w aspektach sportowych, gdy nie do zatrzymania jest, chociażby Bartosz Bednorz, ale przede wszystkim mentalnie. I nie oznacza to, że nie spodziewałam się tego, że jastrzębianie rozbiją ZAKS-ę już w pierwszym meczu finałowym.A ta porażka 0:3 była dla kędzierzynian pierwszą takich rozmiarów w lidze od 12 marca, gdy ulegli PGE Skrze Bełchatów w rundzie zasadniczej.
Co za otwarcie finałów PlusLigi! Jastrzębski Węgiel rozbił ZAKS-ę
Jastrzębski Węgiel był tak nabuzowany, że wszystkim, którzy wierzyli w to, że odczuwają kompleks ZAKS-y, wybił z głowy szufladkowanie. Wydawało się, że ZAKSA już nie raz wychodziła z opresji w tym sezonie, więc podobnie
będzie i w środę w Jastrzębiu-Zdroju, ale gospodarze im na to nie pozwolili. Wybrany MVP Stephen Boyer miewał różne mecze w tych rozgrywkach. Tym razem mistrzowi olimpijskiemu nie zabrakło ani regularności, ani skuteczności tak w ataku, jak i w zagrywce. A jeśli ktoś uważnie przyjrzał się wrzeszczącemu z radości Jurijowi Gładyrowi po asie serwisowym na koniec drugiego seta, mógł zobaczyć twarz całej drużyny w tym meczu – walczącej, nieustępliwej i bez kompleksów (sic!), idącej po swoje.
Skoro już we wszystkich finałach tego sezonu obsada się nie zmienia, to niech właśnie spektakle przynoszą tyle emocji, co trwające play-offy. Środowa wygrana jastrzębian oznacza tylko jedno – żadne ostateczne rozstrzygnięcie nie będzie sensacją. Będzie po prostu ciekawiej. Reżyserzy i obsada aktorska już o to zadba.